Do mieszkania wraz z narzeczonym wprowadziliśmy się w sierpniu ubiegłego roku. Mieszkanie jest własnościowe z księgą wieczystą bezapelacyjnie własnościowe. Wszystko byłoby naprawdę fajne, pierwsze własne mieszkanie, niedługo wykończone na tyle ile nas stać gdyby nie osoba mieszkająca pod nami...
Pan w średnim wieku, lubiący alkohol, co jakiś czas składa nam "wizytę" mającą na celu nas zdenerwować. Wmawia nam jakoby szuramy i walimy w podłogi w nocy (gdzie prawda jest zupełnie inna, staramy się być cicho podczas chodzenia, nawet kapcie mamy ciche by nikt do nas nie miał pretensji). Dzisiaj przyszedł i wmawiał nam że hałasujemy w nocy, a kiedy odparłam by przyszedł kiedy takowy hałas jest, zaciął się jakby szukał odpowiedzi i burknął "ja w nocy nie przychodzę" choć w poprzednim takim "spotkaniu" oznajmiłam mu że proszę przychodzić nawet o 2 w nocy jeśli taki hałas będzie. Jego "interwencja" była już 4 u nas, wmawia rzeczy których nie robimy i uważa że robimy na złość. Żaden z lokatorów nie przyszedł ani nas nie zaczepił by upomnieć nas o hałas. Dzisiaj jak powiedziałam że to jego ostatnie przyjście tutaj i awantury bo następnym razem zgłoszę sprawę na policję o nękanie, uspokoił się a kiedy zamknęłam drzwi by się nie denerwować i oznajmiłam mu że zakończyłam rozmowę, zaczął szarpać za klamkę i wyzywać nas od najgorszych. Po tym narzeczonemu wysmyknął się telefon z ręki (z nerwów) i chwilę potem znowu miałam go na głowie. Nie chciałam mu otworzyć nie chcąc się denerwować i oznajmiłam mu że nie będę z nim więcej rozmawiała zaczął grozić sprawą o eksmisję jakoby zakłócamy ciszę i spokój (w nocy jedynie zdarza się że pójdziemy za potrzebą lub się napić). Od razu nadmieniam iż sytuacje z "hałasowaniem" są wyssane z palca, czasem upadnie jakaś łyżka lub końcówka ładowarki wpinanej do telefonu, nie skaczemy, nie imprezujemy a jak ktoś u nas jest to rzadko i tylko w dzień. Czasem zdarzy się że wracamy z narzeczonym po 23 z pracy (pracujemy na 3 zmiany) i wejdziemy do przedpokoju, ewentualnie do pokoju w butach ale to się zdarza naprawdę sporadycznie... Nie wiem teraz co mam myśleć, sąsiadka obok nie ma o nim dobrego zdania bo sama oznajmiła że człowiek lubi się awanturować ale to już jest przesada. W mojej obronie stanęła sąsiadka z góry która oznajmiła bym z nim nie dyskutowała tylko dzwoniła na policję. Zastanawiam się nad tym pozwem o eksmisję... Ponoć jeśli zakłóca się spokój to coś takiego może nastąpić ale my tego spokoju nie zakłócamy... Jesteśmy ludźmi młodymi i przyznam szczerze że nigdy nie spotkaliśmy się z taką osobą...
Miał ktoś podobną sytuację?
